Francja kojarzy nam się ze ślimakami, Włochy z pizzą, a Małopolska, Podkarpacie?
Każdy kraj ma również regionalne potrawy jak choćby Normandia – o czym wcześniej pisałam – słynną kaszankę.
Wędrując przez Polskę można w każdym regionie posmakować czegoś nowego, innego od potraw, które znamy. Możemy zachwycić się widokami, architekturą, obyczajami, historią, ale i smakami tych miejsc.
Podkarpacie ma też swoje smaki, swoje potrawy, jak choćby proziaki.
Pieczone są z mąki pszennej lub pszenno-żytniej, kwaśnej śmietany, jajek, wody i “prozy”, czyli sody oczyszczonej.
Najlepszy smak uzyskiwało się piekąc bezpośrednio na blasze kaflowego pieca kuchennego opalanego drewnem.
Stopniowo przepis na pieczenie placków poznawały inne regiony.
Najmłodsze lata spędziłam u babci (ur. w 1902 r.) w małopolskiej wsi. I mimo że później wróciłam do miasta, do rodziców, przed pójściem do szkoły, to zawsze mnie do babci ciągnęło. Przypominam sobie, że wtedy jeszcze w kuchni domu krytego już wtedy dachówką, było klepisko, stał kamienno-gliniany piec z “suśnią”, na której w zimowe noce można było spać. Prawie do rana ta część pieca trzymała ciepło. Pamiętam też jak babcia rano piekła na blasze wspaniale smakujące “prołziaczki”, którymi zajadałam się na śniadanie. Wszyscy wypatrywaliśmy kiedy upieką się kolejne, żeby dla każdego starczyło.
Chleb też smakował inaczej…
Do dzisiaj pamiętam cudowny smak chleba pieczonego w gliniano kamiennym piecu. Zastanawiam się jak babcia, drobna niska kobietka, dawała sobie radę z wyrobieniem ciasta na ten chleb. Dzieża była spora więc siły do tego też trzeba było mieć. Dzisiaj mamy urządzenia, które nas w tym wyręczają. Jeżeli decydujemy się na pieczenie chleba w domu to przygotowujemy ciasto na 1-2 chlebki. A na wsi piekło się od razu więcej, dużych, okrągłych chlebów. Zapach rozchodził się po całej izbie. Wszyscy chcieli chwycić pierwszą odkrojoną piętkę i nie mogliśmy się doczekać kiedy chleb przestygnie żeby można go już było zjeść.
Pozostałe chleby jadło się przez wiele dni i wciąż były wspaniałe.
Nie zawsze było masło więc często babcia posypywała kromkę chleba odrobiną cukru i skrapiała wodą. To był rarytasik! A gdy zamiast wody można było na chleb wziąć łyżkę tłustej wówczas śmietany, to już wogóle było święto!
Potrawy były proste, ale bardzo dobre i zdrowe
Wykorzystywano wszystko co dała matka Ziemia.
Kolejną potrawą, którą pamiętam z dzieciństwa był pęczak ze śliwkami. W sezonie zrywało się owoce, a potem część z nich babcia suszyła. Na wigilię gotowała z nich pyszny kompot, suszone śliwki wykorzystywała do zrobienia dania obiadowego jakim był pęczak ze śliwkami.
Fajnie smakował bo do tego dodawany był miód. Taki prawdziwy miodzik, prosto z pasieki.
Danie było kaloryczne a do tego dostarczało wiele wartościowych dla organizmu składników.
Uwielbiałam kluski ziemniaczane na mleku
Surowe ziemniaki ścierało się na tarce, a potem wyciskało, sok po odstaniu delikatnie się wylewało żeby do ziemniaków dodać skrobię, która osiadła na dnie garnka.
Pomagałam babci wyrabiając małe kulki. Pamiętam jak któregoś dnia chciałam zrobić babci niespodziankę i samodzielnie to przygotować. Żeby nie zauważyła to wyniosłam w pole taboret, stolnicę i wszystkie składniki. Tam przygotowałam ziemniaczane kulki. Do dzisiaj nie wiem jak doniosłam to z powrotem do domu na stolnicy. Prawdopodobnie pomogła mi w tym młodsza ode mnie kuzynka. Ja miałam wtedy 6-7 lat… Babcia nigdy nie pokazała po sobie, że coś zrobiłam niestarannie, że ona zrobiłaby to lepiej, natomiast pochwaliła, cieszyła się i wszystkim opowiadała jak to Lucia sama obiad przygotowała.
Często były też placki ziemniaczane, ziemniaki z kwaśnym mlekiem, żur z jajkiem, kapuśniak z grzybami. Latem chodziłyśmy z babcią na borówki. Jakiż cudowny smak miały wtedy pierogi z tymi cudownie smakującymi owocami prosto z lasu.
Wspominam też czasami ogromną lipę, która stała w ogrodzie, z której kwiatów zimą piło się pyszną herbatę.
Mięso było tylko w niedzielę
Zabijano wówczas kurę i gotowano pyszny rosół.
Jaki on miał smak! Dzisiaj już trudno taki uzyskać. Drób karmiony paszą, chowany w różnych warunkach, na ziemi, która ma już mnóstwo chemii, nie daje tego smaku co kiedyś.
Do rosołu oczywiście makaron domowej roboty. Żółciutki, cieniutki…
Na Święta zabijano świnię. Oprócz kiełbasy była świetna kaszanka, salceson, boczek…
Prawdziwa uczta dla podniebienia.
Babcia pościła 2 razy w tygodniu
W środy nie jadła nawet skwarka, bo nie mogło być żadnego mięsa, słoniny, ryb i wielu innych “smakołyków”, a w piątki robiła post o chlebie i wodzie.
Było to z pewnością korzystne dla jej zdrowia. Do końca była sprawna, wesoła, bardzo ciepła, kochająca. Nawet zapaliła papierosa i napiła się bimbru czy czystej razem z gośćmi.
To ona nauczyła mnie czytać z książeczki do nabożeństwa zanim poszłam do szkoły, uczyła co dobre i co złe, nauczyła mnie kochać ludzi i dostrzegać dobro w każdym człowieku. To ona budziła mnie o świcie bym usłyszała śpiew słowika. To ona pisała wiersze i układała teksty piosenek na różne uroczystości. Szkoda, że nikt z rodziny ich nie zachował.
Babcia Julcia była cudowną kobietą. Zawsze będę o niej pamiętać.
A jakie Ty pamiętasz smaki z dzieciństwa? Napisz nam o tym w komentarzu pod tekstem.